Rozdział 8.

Jej reakcja nie należała do zbyt pozytywnych, wręcz przeciwnie. Była bardzo zdziwiona, że to ja podarowałem jej swoją bluzę.
W sumie nie dziwiłem się. Jordi pewnie już dawno rozpoczął swoją gierkę i Luciana była po prostu przez niego oplątana..
Posłałem jej jedynie ciepły uśmiech i skierowałem się w stronę chłopaków, by móc się z nimi przywitać.
Kazali mi usiąść razem z nimi, jednak ja nie miałem zbyt dużo czasu. Spieszyłem się do domu, bowiem przyjeżdżała moja rodzina i nie chciałem być spóźniony.
Zamieniłem z nimi kilka słów, po czym bez słowa ruszyłem dalej, przed siebie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy dziewczyna nie zauważyła, że odchodzę i nadal trzymała na swoich ramionach moją bluzę. Dzięki temu, moglibyśmy umówić się na spotkanie, a głównym lub może i nie głównym jej powodem byłoby oddanie mojej odzieży.
Mimo wszystko nie cieszyłem się tym długo.
Brunetka zareagowała po kilku minutach i krzycząc moje imię, podbiegła do mnie.
- Nie zapomniałeś czegoś?- Rzuciła od razu.
- Hmm. Nie.- Uśmiechnąłem się do niej zalotnie i utkwiłem wzrok na jej drobnej twarzy.
W tym momencie prezentowała najcudowniejszy uśmiech, jaki dany mi było kiedykolwiek zobaczyć.
- Chodź gdzieś ze mną.- Dodałem po chwili.- Umieram z nudów.
To było jasne i oczywiste, że żadna rodzina do mnie nie przyjeżdżała, po prostu musiałem mieć jakąś wymówkę, by nie być 'na dywaniku' u Pique i Busquetsa. Zaraz przyczepiliby się faktu, że zarywam do Luci, już słyszałem jakieś gwizdy w moją stronę, kiedy nałożyłem na nią szarą część mojego ubrania.
Pewnie zaczęłyby się również pogróżki, że Tito chyba by mnie zabił, gdyby się dowiedział o naszym 'romansie', a zresztą i tak zabije, gdy usłyszy o tym zakładzie.. Dziwił mnie jedynie fakt, że to wszystko jeszcze się nie wydało. Alba ogłosił już wszem i wobec, że ma zamiar przelecieć córkę trenera, a ja rywalizuję razem z nim. Ten to nie potrafi trzymać języka za zębami..
- Rozumiem, że nie tolerujesz towarzystwa Gerrarda i Sergio?- Zaśmiała się lekko.
- Oczywiście, że toleruję, ale wiesz.. - Nie dokończyłem, bo w tym momencie zatopiła wzrok w moich brązowych oczach.
Zawstydzony spuściłem twarz w dół i przyspieszyłem nieco kroku. Nie lubiłem takich niezręcznych chwil. Byłem za bardzo nieśmiały, potrzebowałem czasu, by móc się rozkręcić na dobre.
- Więc gdzie chciałbyś iść?- Usłyszałem za sobą jej głos.
- Może Ambar? Jest zbyt chłodno, by móc spacerować po mieście.- Odpowiedziałem, tym samym uśmiechając się do siebie.
Dziewczyna przytaknęła na moje słowa i razem skręciliśmy w lewą uliczkę, by jak najszybciej dojść do  baru/kawiarenki.
Zajęliśmy przytulne miejsce, blisko ściany i rozpoczęliśmy przeglądanie menu.
Nie obyło się oczywiście bez śmiechu, gdyż wszystkie nazwy kojarzyły nam się z niezbyt przyjemnymi rzeczami, do tego nie potrafiliśmy się zdecydować na coś normalnego.
- Dwie latte i dwa serniki.- Odpowiedziałem w końcu kelnerce, która czekała na zamówienie kilka dobrych minut.
Brunetka nie mogła powstrzymać śmiechu, gdyż według niej , prezentowałem minę a'la 'zdechły koń', kiedy patrzyłem się na wszystkie nazwy produktów.
Dostała za to kulką, zrobioną z serwetki i lekkiego pstryczka w nos.
Czuliśmy się naprawdę niesamowicie i wyjątkowo w swoim towarzystwie.
Docierało do mnie to, że w sumie mam pewne szanse, na zdobycie jej serca.
Już po naszym pierwszym spotkaniu sprawialiśmy wrażenie, jakbyśmy znali się od kilku dobrych lat.
Przynajmniej ja nie chciałem jej zranić jak Alba. Chciałem czegoś więcej..
- Mmm! Jest pyszna!- Powiedziała z zadowoleniem.- Masz na serio dobry gust, ja chyba nie potrafiłabym wybrać tutaj niczego, te nazwy są jakoś dziwnie skonstruowane!- Zaśmiała się, jednocześnie oblizując śmietankową piankę z warg.
Posłałem jej lekki uśmiech, po czym nachyliłem się nad nią i wytarłem jej prawy kącik ust, na którym został lekki ślad po kawie.
Odchrząknęła cicho i odsunęła się, by móc spojrzeć mi w oczy.
Wiedziałem, że posunąłem się za daleko.
Po krótkiej, niezręcznej chwili uśmiechnęła się lekko i wstała.
- Muszę już iść.. Mam masę zdjęć do opublikowania.- Zrobiła smutną minę, po czym poprawiła swój granatowy żakiet i przeczesała dłonią kasztanowe włosy.
- Odprowadzę Cię.- Również wstałem.
Zostawiłem na stoliku napiwek i razem opuściliśmy kawiarenkę.
Przemierzaliśmy ulicami Barcelony, opowiadając sobie przeróżne opowieści z młodości.
Śmialiśmy się przy tym do bólu, nie dowierzając, że coś takiego mogło nam się kiedyś przytrafić.
Cudownie było tak się cofnąć kilka lat wstecz i przypomnieć te chwile, kiedy przychodziło się na Camp Nou po raz pierwszy.
- Mój ojciec zabrał mnie na stadion kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, nigdy nie zapomnę tego dnia..- Przymknęła na chwilę oczy, by móc odtworzyć sobie w wyobraźni urywek tej chwili.
- Dla mnie podpisanie kontraktu było niesamowitym momentem. Po pierwszych minutach od podpisania jakiegoś świstka papieru, nie docierało do mnie to, że jestem piłkarzem Barcelony. Dopiero, kiedy otrzymałem koszulkę ze swoim nazwiskiem i zacząłem treningi z pierwszą drużyną, stopniowo to wszystko zaczęło nabierać sensu. Tutaj jest niesamowita atmosfera.. Camp Nou nie zamieniłbym na żaden inny stadion.-  Przez moje całe ciało przeszły ciarki, wywołane wspomnieniem z tamtego dnia.
Wspominaliśmy sobie jeszcze wiele chwil, jakie nam się przydarzyły. Ta rozmowa była naprawdę jedną z  lepszych i ważniejszych konwersacji, jakie kiedykolwiek przeprowadzałem. Myślę, że dzięki poznaniu swoich historii, staliśmy się sobie w choć znacznym stopniu bliżsi.
Byłem dumny z siebie, że nie dałem ciała, jak to zwykle bywało.
W końcu nabrałem trochę powagi i nie wstydziłem się czegoś rozpocząć.
Wręczyła mi moją bluzę i objęła ramieniem na pożegnanie.
Poczułem, jak moje bicie serce przyspiesza się, a  policzki nabierają lekkich rumieńców.
Cholera, coś jest nie tak..


***
Od Autora:
Nie spodziewajcie się, że moje odcinki będą dłuższe niż trzy strony..
Znowu mam jakiś zastój i kompletnie nie wiem co się ze mną dzieje.
Nie potrafię napisać czegoś sensownego, tylko wychodzi mi takie coś.
Ledwo jest mi znaleźć wolny czas na napisanie w spokoju odcinka. Nauka, nauka i jeszcze raz nauka.
Nie przypuszczałam, że już od samego początku będzie tak ciężko.
No nic,  myślę nad szybkim zakończeniem tego bloga, bo mam kilka nowych pomysłów ( zapewne skończą się niewypałami) .
Do następnego. x

Rozdział 7.

 Hiszpania dzisiejszego dnia nie wyglądała zbyt pięknie. Granatowe chmury już od samego rana zakrywały błękitne niebo i słońce.
W taką pogodę cholernie nie chciało mi się wstawać, a co gorsze do pracy.
Tito na pewno zrobi graczom dzisiaj wysiłek na boisku, bowiem nie ma zbytnio wielkiego upału. Ostatnim razem musieli przerywać zajęcia lub udawać się na zadaszoną halę treningową, gdyż plusowe temperatury były dość wysokie i przez nie, zdrowie piłkarzy było dość narażone na jakiekolwiek zawroty, omdlenia czy nawet choroby skóry.
Niechętnie wstałam i wykonałam poranną toaletę. Miałam dosłownie 30 minut na przygotowanie się, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Nie wiem, dlaczego w taką pogodę nie mam kompletnie do niczego chęci.
Ze sprzętem zapakowanym w torbę ruszyłam prosto pod mój samochód i przecierając lekko oczy, odjechałam pod miejsce treningowe.
Piłkarze także zjeżdżali się już pod boisko i przebierali się, by móc zacząć zajęcia.
Trenerzy od kilkunastu minut krążyli po murawie i rozstawiali różne sprzęty, potrzebne do dzisiejszego spotkania.
Ja przywitałam się tylko ze wszystkimi głośnym "cześć" i powędrowałam do zadaszonego budynku, gdzie zwykle przed rozpoczęciem treningu przebywał sztab fotografów.
Wspominałam już, że nie przepadałam za tymi ludźmi?
Ciągle wytykali mnie palcem i byli ogromnie zdenerwowani za to, że to ze mną muszą rywalizować o pełne godziny pracy.
Zajęłam swoje miejsce na ogromnym czarnym fotelu i podładowałam akumulatory, by nie padły mi w połowie spotkania.
Po 11 czekała mnie kolejna konferencja prasowa z udziałem mojego ojca i praktycznie całe południe miałam zajęte.

***

-Zacząłeś już rywalizację?- Alba puścił mi oko.
- Nie. Czekam na odpowiedni moment.- Odpowiedziałem całkiem poważnie.
Na moje słowa zaśmiał się tylko głośno i zdjął klubową koszulkę.
Cóż może i nie nadawałem się do takiego typu zakładów. Założyliśmy się o zaciągnięcie córki Vilanovy do łóżka, a ja nie jestem w tym dobry. Jeśli mam zakładać się o dziewczynę, to chcę poderwać ją tak, by w przyszłości została moją drugą połówką. Nie lubiłem ranić kobiet już po pierwszym stosunku, co było dość normalne u Jordiego, dlatego doskonale wiedziałem, że jestem daleko w tyle, on pewnie wykombinuje coś, by już na urodzinach Songa zaciągnąć ją do łóżka.
W pewnym sensie zacząłem żałować, że bez wahania zgodziłem się przyjąć jego propozycję. Stracę jeden z moich lepszych samochodów, i pewnie dostanę wielkiego minusa od trenera i Luci, kiedy dowiedzą się o tym całym zajściu, a dowiedzą się na pewno, bo w klubie mamy wiele 'plotkarskich panieniek', które wiedzą wszystko i zapewne ta wiadomość o zakładzie już rozniosła się po całej drużynie. Słyszałem jak Alba chwalił się już niektórym, że niedługo Luciana będzie tylko i wyłącznie jego.
Przetarłem dłonią czoło i pobiegłem w stronę tunelu, by móc wziąć prysznic, przebrać się i wyjść na miasto.
Po mojej głowie ciągle chodziła myśl o córce naszego trenera i o tym, że postępuję źle. Kiedy ostatni raz widziałem Jordiego przed wyjściem, chciałem już się wycofać, bowiem martwię się trochę o konsekwencje, które wypłyną kilka dni po tym, jak dziewczyna dowie się, że to był tylko i wyłącznie zakład, nic więcej. Każdy wie, że Hiszpan chce tylko ją przelecieć. Gdyby mu zależało zachował by się poważniej i nie wciągałby mnie w tą całą gierkę. Nie chciałem odpowiadać za ten czyn, bowiem  obrońca zapewne zgoni zaraz wszystko na mnie, że to ja to zaplanowałem i to ja, jako pierwszy rzuciłem pomysł z zakładem. Nie miałem świadków, by zaprzeczyć jego słowom, co jeszcze bardziej mnie zbijało z tropu.
Mimo wszystko postanowiłem zachować zimną krew i dążyć dalej do mojego celu. Nie mogłem pokazać koledze, że jestem mazgajem.
Bez ryzyka nie ma zabawy.

***

Z obiektu treningowego Busquets i Pique zabrali mnie na miasto, by móc się nieco zrelaksować przed jutrzejszym meczem.  Zdziwił mnie fakt, że Sergio chciał przebywać na świeżym powietrzu, bowiem nasza ostatnia przejażdżka po Barcelonie niezbyt mu się podobała i co kilka minut mnie poganiał.
Geri jednak uwielbiał taką pogodę i to go pewnie skłoniło na kilka godzin w parku.
Powędrowaliśmy tam nucąc jakieś znane melodie, by rozchmurzyć trochę tą nieco szarą atmosferę.
Mnie oczywiście nie podobał się ten pomysł, więc dołączyłam się do Busiego, który powolnym krokiem pląsał się za Pique, ogółem oboje byliśmy zniechęceni, ale Geri jak to Geri, zaraz byłby foch z przytupem i zaczęłyby się zaraz jego filozoficzne monologi na temat, że nie jesteśmy jego prawdziwi przyjaciółmi, czy też nie chcemy potowarzyszyć mu wtedy, kiedy potrzebuje naszego wsparcia. Zawsze coś wymyśli.
Usiedliśmy na drewnianej ławeczce z oparciem i przez jakiś czas głucho wpatrywaliśmy się w jakiś swój upatrzony punkt.
Nie wiem, dlaczego Hiszpan zdecydował się akurat przyjść tutaj, mógł wybrać przytulną kawiarenkę, czy po prostu swój/ mój/ Busiego dom. Nie rozumiałam go. Ostatnio zrobił się jakiś dziwny. Ciężko było do niego dotrzeć, tak jakby spoważniał! Przyjaciele z klubu również to dostrzegli.
- Coś się stało?- Spytałam cicho, spoglądając w stronę wielkoluda.
- Oj, nie. Wręcz przeciwnie.- Na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
Nie lubię kiedy ktoś owija w bawełnę, miałam ochotę go zakatrupić, kiedy wahał się nas o czymś powiadomić, dlatego też przycisnęliśmy go z Busquetsem tak, że już po pięciu minutach z lekkim zawahaniem podzielił się z nami tą jakże szokująco- wspaniałą wiadomością.
- Będę ojcem! Shak jest w ciąży! Niesamowicie, prawda?!- Wykrzyczał praktycznie na cały park.
Kilka razy wykrzyczałam z radości słowo 'gratuluję' i mocno przytuliłam do siebie przyjaciela.
Poczułam się tak, jakbym to ja miała być tym ojcem! Ciekawe jaka była jego reakcja, kiedy blondynka go o tym poinformowała. Pewnie zemdlał, bo jeszcze teraz ma oznaki padaczki, kiedy o tym mówi.
Sergio poklepał go znacząco po plecach i jak to faceci, zaczęli żartować z rzeczy intymnych, w tym momencie zrobiło mi się wstyd, że z nimi przebywam, i że ja, jak i również inni ludzie muszą słuchać ich nadętych słówek. A pomyśleć, że jeszcze kilka minut temu trudno było go rozbawić.
Miewa różne humorki jak kobieta w ciąży. Czekaj, czekaj... To on? Nie, nie, nie! Mówił, że Shak..
- Wybraliście już imię?! Mogę być chrzestną?!- Spytałam po chwili, by móc zapomnieć o tym, o czym dosłownie kilka sekund wcześniej myślałam.
- Nie. Nie znamy jeszcze płci, jest zbyt wcześnie, no a matką chrzestną oczywiście, że możesz! Myślisz, że kto inny będzie kupował mojemu dziecku prezenty?- Zaśmiali się obaj, za co oberwali po głowie.
- Zadowoli się złotą wanienką wysadzaną diamentami, którą dostanie na chrzciny? - Spytałam, oczywiście dla żartów.
Gerard tak wybuchł śmiechem, że musiałam się odsunąć. Jego przeraźliwe za przeproszeniem pianie sprawiło, że moje uszy straciły przytomność.

Przez dłuższą ilość czasu rozmawialiśmy jeszcze na temat dziecka i jutrzejszego spotkania, które całe szczęście gramy u siebie.
Padłabym chyba, gdybym musiała jechać do jakiegoś odległego Hiszpańskiego miasteczka autokarem.
- Zimno mi.- Zaszczękałam zębami, kiedy zerwał się silny wiatr.
W tym momencie poczułam jak ktoś zakłada na moje plecy ciepłą, szarą bluzę.
- Bartra! Siema!- Rzucił przyjaźnie Gerard, podając dłoń koledze.

***
Od Autora:
Czas najwyższy, żeby dodać posta.
Już dawno coś pisałam, a ten oto odcinek dzisiaj, świeżo napisany właśnie przed chwilą, tylko początek nabazgrałam na religii, bo miałam nudy XD
Odczuwam brak weny i krótkie odcinki. Nie lubię takich dni ;<
Do następnego ;**